piątek, 16 czerwca 2023
Tagi:

Autor: Aleksandra Krasucka

Po wojnie

Dramatyczny wpływ na życie Słowińców miały skutki politycznego przesunięcia granic po II wojnie światowej. Teraz o Inności  Słowińców stanowiła już nie nie niemieckość, lecz nie-słowiańskość.
„Wyzwalanie” poszczególnych miejscowości dla ich mieszkańców oznaczało zniewalanie: rozboje, kradzieże i gwałty. Skutki zajęcia Kluk znane są z relacji młodej słupszczanki, Christy Freichel, która akurat w dniu 10 marca 1945 roku i następnych przebywała u krewnych w Klukach:
„Wczesnym rankiem usłyszeliśmy szum motorów… Rosjanie nadeszli. Przejechali przez wieś i wyjechali. Ogarnęła nas przerażająca cisza. Co teraz? To trwało jeden dzień. Ale po tym przybyli żołnierze mający stacjonować we wsi, i wtedy się rozpoczęło (…) włamania, gwałty od 12-letnich do 70-letnich. W nocy nie mogliśmy się rozbierać, leżąc w łóżkach czuwaliśmy z bijącymi sercami. Północ (…) gwałtowne uderzenia kolbą karabinu w drzwi (…) Uciekamy do innego pokoju, chowamy się do piwnicy znajdującej się pod podłogą. Już drzwi wyłamane” [1].
W końcu marca przeprowadzono czasową (trwającą od kilku dni do kilku tygodni) ewakuację ludności ze strefy nadbrzeżnej (ok. 20 km w głąb lądu), między innymi z Izbicy, Kluk, Smołdzińskiego Lasu i Smołdzina. Mieszkańcy zostali popędzeni przez Główczyce do Grabic, przetrzymywano ich tam kilka dni, po czym mogli wrócić z powrotem do domów. Po powrocie zastali swoje wsie splądrowane.

slowincypokojiii.jpg
Latem 1945 roku administrację nad omawianymi rejonami przejęli Polacy, jednak nie przyniosło to żadnych większych zmian w sytuacji Słowińców: ani na poziomie społecznym, ani psychologicznym, ani ekonomicznym, ani żadnym innym. Napływający od 1946 roku zdemobilizowani Polacy postrzegali Słowińców – przez pryzmat języka, ewangelickiego wyznania i artykułowanej autoidentyfikacji – jako Niemców, co w ówczesnych warunkach politycznych było równoznaczne z postrzeganiem ich jako wrogów. Przyjeżdżający na Pomorze Polacy traktowali Słowińców jak wcześniej żołnierze sowieccy. Ich postawa charakteryzowała się brutalnością, egoizmem, buńczucznością. Polacy nie ustępowali Rosjanom w rabunkach, niszczeniu mienia, gwałceniu kobiet.

Albo albo

W tamtym czasie (także w rozważaniach teoretycznych) nie brano pod uwagę ani możliwości, aby tzw. społeczności pogranicza miały podwójną czy hybrydyczną tożsamość narodowa.  Nie przypisywano też większego znaczenia tożsamości lokalnej czy regionalnej. Słowińców przymuszano do przyjęcia tylko jednej tożsamości narodowej z wszystkimi tego konsekwencjami, dając do wyboru polską, która była im zupełnie „obca”, i niemiecką, która w tym czasie była „swoja”, a na pewno bardziej swojska niż polska.
Nawet jeśli niektórzy Słowińcy byli w stanie odrzucić tożsamość niemiecką, niekoniecznie chcieli przyjąć tożsamość polską. Sama kwestia weryfikacji narodowościowej, będącej w istocie formalnym, pisemnym aktem przyjęcia polskiego bądź niemieckiego obywatelstwa, a nie narodowości, powodowała zaś wiele nieporozumień. Urzędnikom polskim wcale nie zależało na pozytywnej weryfikacji Słowińców, ponieważ chłopi i gmina na wyjazdach Słowińców zarabiali: biorąc łapówki, pobierając opłaty za przewóz itd[2]. Akcję wysiedlenia kontynuowano do 1948 roku. Wysiedlano przy tym nie tylko tych, którzy się tego domagali, ale również tych, którzy chcieli zostać. Ideą było utworzenie państwa homogenicznego etnicznie.
Słowińcy stali się przedmiotem zainteresowania elit politycznych, konkretnie Polskiego Związku Zachodniego w Poznaniu, dopiero jesienią 1946 roku. Działacze obawiali się, że w toku tych działań zostaną zniszczone resztki Słowińcow w powiecie słupskim, które „przedstawiają wartość dla badań lingwistycznych oraz mogą być ciekawym eksperymentem, jeśli chodzi o reslawizację”. W związku z tym wnoszono u wojewody szczecińskiego o wyłączenie tego terenu z akcji wysiedleń i objęcie Słowińców akcją weryfikacji narodowościowej, mimo że nie spełniali oni kryteriów formalnych – ich związki z polskością były praktycznie żadne.
slowincyumywalkaiii.jpg
W tych traumatyzujących społeczność latach Kluki z zamożnej w latach 30. społeczności znów stały się biedną wioską rybacką. Połowy spadły o 30 procent. Wykwalifikowanych i doświadczonych rybaków, którzy wyjechali, próbowano zstąpić nowymi przybyszami. Zgłosiły się dwie osoby, ale ci jednak zrezygnowali z rybaczenia już po trzech miesiącach.
Kluki przed wojną, według danych na dzień 17 maja 1939 roku, liczyły 660 mieszkańców, tworzących 154 gospodarstwa domowe. 19 września 1948 roku na miejscu pozostało 142 Słowińców, a więc niecała czwarta część pierwotnej liczby. Emigracja zdecydowanej większości Słowińców oznaczała zniszczenie, a w najlepszym wypadku niezwykle poważne naruszenie dotychczasowej struktury społecznej, opierającej się na więzach pokrewieństwa, powinowactwa, sąsiedztwa, przyjaźni i więzach zawodowych (co było ważne szczególnie w przypadku rybaków). W latach 70. XX w do Niemiec wyjechała reszta ludności. Przez cały ten czas między ludnością osiadłą a napływową istniał antagonizm, choć z czasem, wraz z wyciszaniem konfliktów, ukształtował się jakiś modus vivendi. Zawarto wiele małżeństw mieszanych, w których żonami lub mężami byli osadnicy polscy. Rodziny mieszane nie stały się jednak pomostem łączącym obie społeczności. Ludność autochtoniczna odnosiła się do nich raczej z nieufnością. Niechęć ta obejmowała nie tylko mężów-Polaków i ich dzieci, ale także ich żony: Słowinki, które żyją z Polakami, przez ogół uważane były za wyklęte i całkowicie pomijane przy podziałach inwentarza czy też innych przedmiotów z UNRRA.
slowincyrowokol3.JPG
Słowińcy zachowywali wobec obcych bierną wrogość, naznaczoną ignorowaniem i społecznym dystansem czy izolacją, wytwarzając w stosunku do Polaków „społeczeństwo równoległe”. Na późniejsze wyjazdy miała wpływ trudność, jeśli nie niemożliwość znalezienia pracy w Klukach i okolicy. Otwarte w 1963 roku Muzeum Wsi Słowińskiej mogło zapewnić bardzo ograniczone zatrudnienie. Sytuację ekonomiczną rejonu pogorszyło dodatkowo utworzenie w 1967 roku Słowińskiego Parku Narodowego, co bardzo poważnie ograniczyło możliwości eksploatacji środowiska naturalnego, będącego wcześniej dodatkowym źródłem utrzymania (ryby, zwierzyna leśna, runo leśne). Wyjazd był jednak przede wszystkim połączeniem rozdzielonych wcześniej rodzin. Akcja polonizacji zakończyła się całkowitą porażką. Słowińcy, zamiast się spolonizować, zgermanizowali tych Polaków, którzy weszli z nimi w związki małżeństwa lub powinowactwa.

W Niemczech

Wysiedleni jechali do punków zdawczych, mieszczących się nieopodal granicy polsko-niemieckiej. Stamtąd transporty kierowano do jednego z obozów przesiedleńczych ulokowanych na terenie przyszłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej, względnie jej zachodniej granicy, gdzie wysiedleńcy przebywali zazwyczaj około tygodnia. Potem osiedlali się na nowym miejscu zamieszkania. Dla większości nowym domem stała się Meklemburgia, niektórzy migrowali na teren Nadrenii, zwłaszcza do Zagłębia Ruhry. W latach późniejszych nie była to już podróż w nieznane, wręcz przeciwnie, wyjeżdżano na zaproszenie rodziny, które musiało posiadać formalny charakter. W latach 1968-1976 do NRD wyjechał tylko jeden człowiek, zaś do RFN aż 134 osoby – większość z nich znalazła się w Hamburgu i jego bliższej lub dalszej okolicy. Późniejsze wyjazdy miały charakter dobrowolny, wręcz pożądany. Byli Słowińcy znali dobrze język niemiecki, otrzymywali wsparcie od krewnych, łatwo znajdowali pracę.
Obecnie zdecydowana większość nie narzeka na sytuację finansową. Mieszkają w domkach jednorodzinnych lub szeregowych, mają domy letniskowe w Polsce (Świnoujście, Ustka), jachty, o samochodach nie wspominając. Nieliczna jest grupa, którym wiedzie się nieco gorzej – mieszkają w blokach, mają nieco skromniej urządzone domy. Na ich zdecydowaną prośbę, że chcą być razem, osiedlono ich w sąsiednich dzielnicach Hamburga. Część ich mieszka w miejscowościach pod Hamburgiem, spośród których zwłaszcza Mölln, z trzech stron otoczone jeziorami, bardzo przypomina rodzinne  Kluki. Byłych Słowińców zaliczyć można ich go klasy średniej właściwej lub wyższej. Żenią się z Niemcami, nazywają siebie Deutsche i zaprzeczają, jakoby byli Kaszubami lub Słowińcami lub przynajmniej przemilczają tę kwestię. Jak dowodzi Mariusz Filip, „W logice kulturowej eks-Słowińcow kaszubskość nie posiada tego samego znaczenia, co w nauce. To nie jest obiektywna kategoria »etniczna«. Dla nich znajomość języka kaszubskiego i posiadania przodków spośród Kaszubów nie stanowi wyznacznika ich kaszubskiej tożsamości. Można powiedzieć, że kaszubskość ta z konieczności uległa zapomnieniu w toku formowania nowej tożsamości. „Kaszubi” oznaczało przecież niecywilizowanych (dzikich) obcych. Wraz z przyjęciem tożsamości niemieckiej, eks-Kaszubi przyjęli ten sam punkt widzenia”.
„Kaszubi u nas w domu nie mieli dobrej opinii, podobnie jak w Niemczech Cyganie. Kaszubom przypisywano więc takie cechy jak: łajdaccy, powierzchowni, podstępni itd. Jak kiedyś nie ubrałem się porządnie, to moja mama mówiła: co żyjesz tak ciągle po kaszubsku! Albo kiedy jako dzieci zrobiliśmy coś nie tak, mówiła: Nie udawaj tak Kaszuba! Także kiedy jeden drugiego zdzielił w ucho, mówiło się: z Kaszubami się lepiej nie zadawać! Albo: z Kaszubami to się nie opłaca!”[3]. Nazwanie się Kaszubami oznaczałoby więc określenie siebie mianem niecywilizowanych, zaprzeczenie własnej niemieckości, zaprzeczenie historii, która się wydarzyła. Z tego też powodu eks-Słowińcy mają tendencję do mówienia o kaszubskości w czasie przeszłym, dla nich „Kaszubi” to pojęcie z innej epoki. Eks-Słowińcy zdecydowanie bronią się przed utożsamianiem siebie ze swoimi kaszubskimi przodkami. Kaszubami żyjącymi w teraźniejszości mogli być jedynie Inni żyjący gdzieś „tam” (na wschodzie).
slowincyjezioroiii.jpg
Jedynym poczuciem odrębności jest to związane z miejscem i wspólnotą. Byli Słowińcy często odwiedzają Kluki. Tęsknią do nich, Kluki pojawiają się w ich snach. Wielu eks-klukowian stara się także utrzymywać kontakty z innymi byłymi mieszkańcami Kluk, przede wszystkim ze starymi sąsiadami i starymi przyjaciółmi, rzadziej dalszą rodziną. W 1996 roku, z inicjatywy Siegfrieda Klucka, zorganizowano pierwszy zjazd eks-klukowian, w którym wzięło udział kilkadziesiąt osób. Po dwunastu latach przerwy odbył się kolejny zjazd, który zapoczątkował prawie doroczną tradycję spotkań byłych mieszkańców Kluk. Miejscem spotkań jest dość często stara „mała ojczyzna” (Kluki, Łeba), ale także miejscowości w Niemczech, np. Mölln. Na zjazdach tych gromadzą się przede wszystkim ludzie ze starszego i średniego pokolenia, a ważnym  momentem spotkania jest wspólne odśpiewanie Pommernlied, hymnu (byłej) niemieckiej Prowincji Pomorze, która afirmuje regionalną i narodowo-obywatelską  tożsamość niemiecką.

[1] M. Filip, Od Kaszubów do Niemców, Poznań 2012, passim. Wszystkie pojawiające się w tekście cytaty podaję za tym wydaniem.

[2] Najpierw trzeba było się dostać na stację kolejową, czyli do Słupska. Zwykle podroż odbywała się wozem, na czym korzystali pobierający opłaty polscy osadnicy. Wolno było zabrać jedynie bagaż podręczny, który na miejscu przeszukiwano, rekwirując pieniądze i kosztowności, przed czym można było obronić się jedynie dając łapówkę lub skutecznie ukrywając cenne rzeczy. Poza przedmiotami codziennego użytku, Słowińcy zabierali ze sobą pamiątki rodzinne: fotografie czy XIX-wieczną Biblię drukowaną w języku niemieckim.

[3] M. Filip, op.cit. s. 190-191.

Autor artykułu:
Kazimierz Szpin

ALEKSANDRA KRASUCKA
Dziennikarka,  tłumaczka i osoba po przejściach. Rowerzystka i nauczycielka polskiego.  Piszę tego bloga wiedziona miłością do polskiej ziemi, historii i języka.  

Poprzedni artykuł - Słowińcy
Następny artykuł - Łeba. Małe miasteczko i wielka historia
Dodaj komentarz

Wyszukiwarka

© Copyright 2024 roweremprzezkraj.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Polityka prywatności.
Design by Modest Programmer